czwartek, 28 lutego 2013

yum, yum, I love Vietnam!

W Paryżu...śnieg. Buro, ponuro, STERYLNIE CZYSTO. I drogo. Witaj Europo!

Podobnie jak w poprzednią stronę, trasa wyglądała tak samo : Hanoi - Kalkuta - Morze Kaspijskie - Gruzja - Lwów - Praga Czeska - Luksemburg - Paryż


Jak zapowiedziałam wcześniej, pokuszę się o małe podsumowanie 2,5 tygodniowej podróży w Wietnamie:
- koszt na przeżycie 2,5 tygodnia : 1900zł
- Wietnam okazał się nie być dzikim krajem ("dziki" w rozumieniu: stoję sama przed ogromną ścianą wysokich drzew jak w dżungli)
- ludzie nie są głupimi sprzedawcami z polskiego bazaru, ale osobami pełnymi ciepła, bardzo rodzinni i uśmiechnięci pomimo swojej biedy
- złapania przez policję: 1 (jechałyśmy bez kasków i złapali nas "czarni" - najgorsza policja (czyt. byli więźniowie, którzy zostali policjantami)
- sensacje żołądkowe: 0
- przejażdżka śmierdzącym autobusem: 1
- zbieranie ryżu: 1
- ilość lotów samolotem: 5
- darmowe spanie: 1
- wycieczka rowerem na dziką plażę: 1
- spróbowanie chlebowca: 1 (w smaku jest jak banan, mniam!)



To, czego nie zapomnę i z czym teraz będzie mi się kojarzył Wietnam to:
- oreo (produkują je na Filipinach i mają tu ich parę rodzajów)
- białe skarpetki noszone przez mężczyzn do japonek i sandałów (polish style)
- obcinanie końcówek słów w angielskim
- kadzidełka (niwelują smród na ulicy)
- długie pazury jako oznaka szlachectwa, braku pracy fizycznej
- szalony ruch uliczny i brak pasów dla pieszych
- rodzinność, wspólne posiłki
- sztuka marketingu opanowana do perfekcji
- turystyczny, mega komercyjny kraj
- małe, wąskie domy
- zdrowa, tania, prosta kuchnia
- świetna kawa
- mimo wszystko: b e z p i e c z e ń s t w o (np. zostawiania rzeczy w biurach podróży, chociaż jak wiadomo różnie bywa)
- przesada i kiczowatość oraz szczególne upodobanie do błyskotek
- piżama street style
- maseczki na twarzy przeciw smogowi
- ogromna ilość czarnych drutów na słupach
- gadżeciarstwo (mimo, że ludzie są biedni mają iPody, iPhone'y, itd.)
- bia hoi na ulicy siedząc na małych stołkach


Mówiąc krótko : yum, yum, I love Vietnam!

Udanych podróży i smakowania świata!


Cháo!
Ania



środa, 27 lutego 2013

nie lubię powrotów!

NIE CHCĘ WYJEŻDŻAĆ!

Siedzę właśnie na lotnisku i czekam na samolot o 23.10. I wspominam. Czemu ten czas tak szybko minął?

Wczoraj byłyśmy jeszcze z Maćkiem na billardzie. To było ciekawe doświadczenie. Sala była bardzo długa, wszędzie stoły do gry. Poszliśmy na sam koniec, żeby nie zrobić z siebie pośmiewiska (jako typowi amatorzy) i nie przyciągać na siebie zbyt wiele uwagi. Nikogo koło nas nie było, ale już po około 30 minutach zrobiło się koło nas gęsto, bo każdy chciał zobaczyć jak gra "białas". Oczywiście byliśmy beznadziejni przy nich, ponieważ wietnamska odmiana billarda polega nie tylko na wbijaniu bil na stole ale jednoczesną grę w karty. Wszystko na pieniądze.


Na koniec jeszcze ostatnie zakupy na mieście : pałeczki, ciuchy, suszone owoce, herbata, przyprawy. Co ciekawe ( i bardzo ułatwiające poruszanie się po centrum), sklepy na ulicach są tak ułożone, że jest np. ulica "Okularowa", "Z butami", "Z ubraniami", "Jedzeniowa", itd. Można łatwo się zgubić w pokrętnych uliczkach, dlatego warto  o tym pamiętać.


Muszę jeszcze dodać, że nieco się bałam podróży taksówką na lotnisko. Jechałam sama z panem Wietnamczykiem, który po angielsku potrafił tylko spytać skąd jestem. Bałam się, bo słyszałam o przypadkach porywania ludzi, szczególnie turystów. Ja też mogłam tak skończyć. Gdy jechaliśmy w rytm wietnamskiego disco polo, taksówkarz wskazał na mój płaszcz, który trzymałam w ręku jakby pytał : "po co trzymasz ten płaszcz? przecież tu jest ciepło!". Na co zaczęłam mu mówić, że w Polsce jest zimno, itp. ale chyba nie zrozumiał... Na szczęście dojechałam cała i zdrowa!


Tak czy siak - nie chcę wyjeżdżać. Nie tylko dlatego, że teraz są 22 stopnie w Hanoi a w Polsce -3. Radość życia ludzi jest zarażająca a kuchnia wietnamska bardzo zdrowa. I jeszcze tyle rzeczy to zobaczenia i posmakowania! 


Przede mną długi lot, więc na pewno znajdę chwilę na małe podsumowanie :) Do napisania w Paryżu!

Cháo!




niedziela, 24 lutego 2013

ahoj piraci!

Ostatnim obowiązkowym punktem na mojej liście zwiedzania Wietnamu była Zatoka Ha Long. Niewiarygodnie piękna, szczególnie jak świeci słońce. Na weekend pogoda miała być super. Jednak okazało się rano, że wcale tak super nie będzie, bo było nieco pochmurno. Ale! Lepiej jechać w taką pogodę niż potem żałować, że się nie było.

Wybór wycieczek jest bardzo szeroki od najtańszych jednodniowych za 10$ po luksusowe tygodniowe rejsy za około 300$. Dla każdego coś dobrego!


Po około 4 godzinnej jeździe autobusem dotarłyśmy na wybrzeże. Właściwie nie było widać żadnych skał wynurzających się z wody, była mgła i prawie w ogóle słońca. Nie byłyśmy zadowolone z takiego rozwoju sprawy, ale liczyłyśmy, że coś może jednak uda się zobaczyć. I nie myliłyśmy się!

Jak płynęliśmy statkiem z mgły zaczęły się wynurzać piękne skały, woda była szmaragdowa. Cisza dookoła jeszcze bardziej podkreślała nastrój.

Okazało się, że z nami płynie para Polaków, którzy w 4 miesiące chcą zobaczyć Wietnam, Laos, Kambodżę i Tajlandię. Odważyli się wsiąść do kajaków (nasz kolejny punkt wycieczki) i opłynąć jedną ze skał. My zostałyśmy na drewnianej platformie, na której nas wysadzono, bo 1. bałyśmy się o sprzęt (aparat fotograficzny), 2. ja płynęłam raz w życiu kajakiem a Dominika w ogóle.

Później płynęliśmy na jedną z wysp (a było ich tam chyba z tysiąc!) żeby zwiedzić jaskinię. Przyznam, że byłam wielu jaskiniach, ale tak pięknej jeszcze nie widziałam. Ogromna "hala", w której zmieściłby się na pewno samolot, była oświetlona kolorowymi światłami. Formy skał były niesamowite. Aż trudno sobie wyobrazić, że to natura stworzyła coś tak pięknego!


P.S
1. Dla fanów "Piratów z Karaibów" - to właśnie tutaj kręcono ten film :)
2. Jedna ze skał, która widnieje na rewersie 200.000 dongów istnieje na prawdę! Pokazała nam to bardzo sympatyczna pani przewodnik.





Cháo!













piątek, 22 lutego 2013

original bubble tea

Zatem wróciłyśmy do Hanoi. Dokładnie 10 dni temu byłyśmy na samym południu Wietnamu i nie spodziewałyśmy się, że spotka nas tyle przygód i że poznamy tylu ludzi.


Hanoi jest czarujące! Obowiązkowo musiałam spróbować też oryginalnej bubble tea. Niewiarygodne, że na ulicy ciągle coś się dzieje, ktoś cię zaczepia i oferuje wszystko : od kupna kapelusza do podwózki motorem. W ludziach jest tyle życia i radości! Tego u nas zdecydowanie nie ma. W Polsce "trzeba" iść do pracy, "trzeba" zrobić zakupy, "trzeba wyjść z domu". A w Wietnamie ludzie biegają w piżamach po ulicy, jak pracują (np. w swojej małej knajpce z jedzeniem) robią codziennie to samo i się autentycznie cieszą.

Mam też wrażenie, że ten kraj to jeden wielki bazar. Chodzi mi o to, że jest tu komercyjnie, możesz kupić wszystko, ilość sklepów jest chyba większa niż w Polsce a metody zwabiania klientów Wietnamczycy mają opanowane do perfekcji.


Cháo!



















czwartek, 21 lutego 2013

Hue (hue, hue)

Hue, hue, hue... chociaż podróż do byłej stolicy Wietnamu wcale nie była taka śmieszna. Była ohydna!

Bilet kosztował 5$ (chociaż na cenę chyba nie ma co patrzeć), ale to był najgorszy autobus jakim jechałyśmy. Z zewnątrz nie było tak źle, ale wszystko było wiadomo już w środku. Od wejścia śmierdziało kiblem. Znajdował się oczywiście na końcu. Gdy przechodziłyśmy przez autokar chciałyśmy usiąść jak najbliżej ludzi z przodu. Mimo wolnych miejsc gburowaty, mały Wietnamczyk kazał nam iść aż na koniec. Koło tego cuchnącego kibla. Żeby białasy miały o czym opowiadać.

Zatem 4h podróży minęły nam w głupawce spowodowanej szokiem z zaistniałej sytuacji i zrezygnowaniem, że nie możemy nic z tym zrobić. Chociaż...mogłyśmy! Na szczęście miałyśmy okno prawie przy głowie, które było szeroko otwarte przez całą podróż. Dodatkowo chustka i okulary na głowie. Trochę pomogło.


Ale muszę przyznać, że przystanek był dość ciekawy. Zaraz za toaletami można było zobaczyć piękne jezioro.

W dość nieciekawych nastrojach dojechałyśmy do Hue. Co gorsza, miejsca w którym nas wysadzono było daleko poza centrum a koniecznie musiałyśmy się dostać do biura, skąd miałyśmy odjeżdżać. I musiałyśmy wziąć taksówkę, co wiązało się z dodatkowymi kosztami. Gdy już tam dotarłyśmy, grzecznie zapytałam pana czy na pewno stąd będzie odjazd na co on wydarł się na mnie, że tak. Dłużej nie czekałyśmy i prawie wybiegłyśmy na ulicę i skierowałyśmy się w stronę centrum w poszukiwaniu Imperialnego Miasta - kompleksu budynków cesarskich.


Będąc w Hue wypadało spróbować regionalnej potrawy Pho Bo Hue. Bardzo podobna do Pho Bo (zupa z wołowiną) ale z dodatkiem czegoś w  rodzaju sosu pomidorowego. Bardzo smaczne.








Hue samo w sobie nie przypadło mi do gustu. Szare, smutne, z niegrzecznymi ludźmi. Coś w nim było nie tak. Ale dałam mu jeszcze jedną szansę - Imperialne Miasto. I to była jedyna rzecz, która mnie tam zachwyciła, ponieważ te budynki są takie jak sobie wyobrażałam Azję - kolorowe, z charakterystycznym wzornictwem, przestrzenne.


A przed nami ostatni odcinek podróży: Hue-Hanoi. Patrząc wstecz jak przypomnę sobie, że ponad tydzień temu byłam jeszcze w Polsce a teraz właśnie kończy się moja wycieczka po całym Wietnamie - niewiarygodne.

Cháo!






nasz pseudo-luxury bus